Powered By Blogger

piątek, 7 października 2011

Wielka chwila - dzień zabiegu~!

Wczoraj położyliśmy się spać o północy, co nie przeszkodziło mi się obudzić o 3 z poczuciem bezkresnego głodu!. Kręcę się i wiercę, czytam newsy, gazety, trzymam się z dala od lodówki i tak Głodny jak wilk doczekuję budzika o 05:30 tylko i wyłącznie po to, aby zaraz po jego wyłączeniu paść ze zmęczenia i obudzić się o 06:20 czyli 40 minut przed godziną przybycia do kliniki. Tu podziękowania dla mojej Magdy! Jej czujność rewolucyjna i ciężka poranna noga na pedale gazu pozwoliły nam zaliczyć jedynie 5 minutowej spóźnienie.... niby tylko 5 minut a jak się okazało aż 5 minut.
Grafik był bardzo napięty tego dnia więc w asyście przesympatycznej pani pielęgniarki zostałem wprowadzony na salę operacyjną bez zbędnych ceregieli i bez szans na rozejrzenie się po miłym pokoju, w którym będę miał przyjemność wypoczywać już za chwilę. Miałem poczucie, że pytanie o chęć skorzystania z toalety było również podszyte myślami o tykającym sekundniku :)
Jestem już na stole, ubrany w gustowne zielone wdzianko, wenflon założóny, Pan doktor się pojawia, kilka kurtuazyjnych zdań, Pan anestezjolog informuje, że zaraz zrobi się miło i za chwilę zasnę i zasypiam snem kamiennym (chyba nawet ominąłem tę część "zrobi się miło").

I już... budzę po jakiejś godzinie już w moim pokoju, otulony w miłą kołdrę, w TV newsy wyborcze a mnie jakoś to tym razie w ogóle wyjątkowo nie drażni (choć normalnie to nie są audycje goszczące w moim telewizorze dłużej niż trwa sięgnięcie po pilota i przełączenie na inny kanał). Ku mojemu zaskoczeniu jestem rześki, wypoczęty i pełen energii (ciekawy jestem co ja przez ten wenflon dostałem bo normalnie po 3 godzinach snu do niczego się nie nadaję). Ku mojemu braku zaskoczenia nic mnie nie boli (wiadomo, że środki znieczulające będą jeszcze przez chwilę działać). Pojawia się Pan doktor. Omawiamy pokrótce zabieg. Wszystko poszło zgodnie planem i zalecenia: o 11:00 do domu (a jest prawie 09:00), w domu nogi lekko uniesione, spacery na razie z pomocą kul i raczej ograniczone w butach sportowych lub innych o dobrym trzymaniu (dajmy chwilkę tkankom na zagojenie się), chłodzenie co dwie godziny 20 minut, raz dziennie tabletka leku przeciwzapalnego i do tego na wszelki wypadek recepta na środki przeciwbólowe. Zmiana opatrunku za 4 dni, zdjęcie szwów za 2 tygodnie, kolejna kontrola za miesiąc. Samochodem mogę jeździć za około tydzień a na narty bez problemy już na rozpoczęcie sezonu. To akurat dla mnie jest bardzo ważne. Cała data zabiegu była ustawiana w taki sposób, żeby sobie nie popsuć sezonu narciarskiego :) To tyle czyli w sumie dobrze.
Pycha śniadanko zjedzone i pomimo chęci pozostania na równie smaczny obiad czas na mnie. Odwaga lekko zostaje schłodzona pierwszym stresem - wszystko fajnie jak leżę w łóżku, ale teraz trzeba wstać, obciążyć obie nogi i jeszcze trzeba dojść do samochodu. Pierwszy raz w życiu mam możliwość skorzystania z balkoniku. Te sprytne parę rurek, pomimo niedobrych skojarzeń, pomagają mi w przemieszczeniu się do łazienki bez zbędnych trudności. Ból punktowy przy chodzeniu około 2 w skali 1 do 10, więc w sumie żaden. Więcej stresu chyba generuje głowa niż to wynika z informacji przesyłanych z miejsca operacji. Jasne, że nie jestem rekordzistą w szybkości ale z wyczuciem stawiam krok za krokiem i z pomocą kul bez problemu dochodzę do samochodu.
Cały dzień spędzam w sposób, który nie był mi dany już od lat. To nawet nie jest kwestia możliwości tylko mojego podejścia. Cały, czytaj C-A-Ł-Y, dzień na kanapie to zdecydowanie nie ja więc cierpię przeokrutnie na brak pełnej mobilności. "Magda Dobra Dusza" obstawiła mnie wszystkim co mi tylko może do życia być potrzebne i poszła do pracy zostawiając mnie z komputerem, filmami, gazetami i innymi zabijaczami czasu. Do wieczor mam dosyć telewizji, muzyki, filmów i gazet ale jakaż to cena za to, że: leżąc czuję tylko lekkie swędzenie w okolicach ran (ale nie moge się podrapać bo opatrunek pokaźny :)), nic nie boli i nie uwiera, jestem pełen energii, którą mogę wykorzystać na robienie porządków w mailach (rzecz odkładana od .... długo), nie mam gorączki, nic nie krwawi, nie mam sińców, opuchlizny a pudełko z tabletkami przeciwbólowymi czeka na inną okazję. Chodzę trochę pokracznie albo i bardzo pokracznie (na razie w sumie tylko do toalety i co dwie godziny przed schładzaniem) ale w sumie bez bólu. To raczej niemęczący dyskomfort.
Próbuje podglądnąć efekty zabiegu ale nie jest to sprawa łatwa na razie. Niemniej jednak udało się i wygląda na to, ze będę zadowolony. Na razie widzę, że pięta jest ustawiona prościuteńko a ścięgno Achillesa straciło swoją krzywiznę, którą od lat mnie straszyło. Łuk nie zmienił się dramatycznie, ale tak też moje stopy wyglądały i na to trzeba będzie jeszcze poczekać. Pan Doktor mówi, że teraz stopa będzie pracować w innym układzie a na pełne określenie kształtu trzeba będzie poczekać kilka miesięcy. Czekałem tyle lat to i poczekam kilka miesięcy :)
Postaram się wkleić jakieś zdjęcie. Pomimo konieczności wykonania niezłej ekwilibrystyki nie mogłem się powstrzymać :)

W takim oto stanie doczekuję późnych godzin wieczornych i około 1 w nocy, już trochę zmęczony kładę się spać, upewniając się tylko, że moje nogi cały czas będą lekko uniesione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz