Powered By Blogger

wtorek, 3 kwietnia 2012

Marzec = narty. Hurrra!

Jestem dużym fanem narciastwa. I nie chodzi o to, że spędzam na stoku każdy wolny dzień i nie tylko albo, że jak już się na stoku pojawię to piłuje trasy od rana do nocy. Nie, nie, moje świrowanie polega na tym, że na każdy narciarski wyjazd cieszę się jak dziecko. Planuję, myślę, sprawdzam pogodę, grubość pokrywy śnieżnej itd., i to na długo przed wyjazdem. Nie inaczej było tym razem.
Bagażnik dachowy zapakowany, torby w bagażniku złożone już dzień wcześniej i nadeszła ta chwila, której trzeba było wykrzyczeć: "ahoj przygodo". Warunki na miejscu wyśmienite, lazurowe niebo, buty zapięte i trzeba było rozpocząć zimowe szaleństwo z wypiekami na twarzy i oczekując co się teraz będzie działo. No i w sumie się trochę działo... ale po kolei.
Pierwsze zjazdy były oczywiście dosyć mocno asekuracyjne, choć czułem się dobrze przygotowany do wyjazdu. Na dobre 3 tygodnie przed podróżą regularnie chodziłem na siłownię(3 razy w tygodniu) z głównym celem wzmocnienia mięśni nóg. Biegałem na bieżni, stepperze, robiłem przysiady ze sztangą, wyciskanie na suwnicy i ćwiczenia na łydki. Można powiedzieć, że ćwiczenia dosyć mocno obciążające, które pokazały, że wszystko świetnie wróciło do normy. Nie odczuwałem żadnego bólu czy dyskomfortu prócz oczywiście zakwasów następnego dnia :) Po takiej zaprawie o wytrzymałość nóg martwiłem się mniej. Bardziej obawiałem się bólu związanego z nowym ułożeniem stopy i goleni, drętwienia i obrzęków. Pierwszy dzień dał trochę do wiwatu jak się okazało.
Pierwsze 4-5 zjazdów upłynęło pod znakiem drętwienia i mrowienia stóp, co szczególnie nasilało się na wyciągu albo podczas stania w kolejce. Nic nie do zniesienia i nic, o co trzeba by się martwić bo to uczucie, które znam praktycznie z każdeo wyjazdu. Stopy muszą trochę odcierpieć i przyzwyczaić się do nagle nowego dla nich otoczenia tym badziej, że buty również debiutowały. Zgodnie z przewidywaniami ten dyskomfort minął i mogłem stwierdzić, że mój balkonowy wysiłek się opłacił i buty są super wygodne i o takim flexie jaki chciałem mieć. Koniec dnia jednak przyniósł rozczarowanie. Głowa V kości śródstopia, czyli poduszka pod małym palcem w obu stopach zaczęła piec tak mocno, że było to już rzeczywiście nie do zniesienia. Podczas jazdy jeszcze tak tego nie odczuwałem ale podczas stania a nawet siedzenia na wyciągu krawędż stopy pulsowała tak, jakby była przypalana. Zmiana ułożenia stopy w bucie i rozpięcie klamer w ogóle nie przynosiło ukojenia. Nie pozostało więc nic innego jak zakończyć i tak długi dzień. Hmmmm... zmartwiło mnie to bardzo, bo pod znakiem zapytania stanęły kolejne dni. Oględzimy ukazały, że skóra w tym miejscu była bardzo zaczerwieniona, bardzo wrażliwa na dotyk, zewnętrzy naskórek wręcz złuszczony i czuć było, że jest zaogniona i dostała mocno w kość. Nawet chodzenie w skarpetach po pokoju było mało przyjemne. Wieczorny spacer trzeba było odłożyć, co nie oznacza, że nie doczłapałem do lokalnej knajpki na wursta i piwko :) Okazało się po tym jednym dniu, że najprawdopodobniej winne jest cały czas niewłaściwie wykształcenie punktów podparcia. Pamiętacie, jak pisałem, że mam tendencje do chodzenia na krawędziach i muszę zmuszać stopy do "odbijania" się z dużego palca. To w moim mniemaniu zemściło się teraz (choć to nie tak, że wcześniej miałem na to jakiś wielki wplyw). Wygląda na to, że podczas jazdy cała siła przekazywana na podłoże skupiała się na pięcie i na głowie V kości śródstopia, w minimalnym tylko zakresie podpierając się dużym paluchem. Przy tak nierównomiernym rozkładzie sił i niesprzyjających warunkach trudno się dziwić, ze organizm się zbuntował... ale dobrze, że dało pojeżdzić chociaż praktycznie cały dzień :)

Koniec jęków! Trzeba się było jakoś doprowadzić do stanu używalności. Jedyną rzeczą, którą przyszła mi do głowy tego wieczora to zaprzęgnięcie do pracy voltarenu i zaprzęgałem go do zaśnięcia w ilościach praktycznie hurtowych. Miąłem wrażenie w pewnym momencie, że skóra przestała go już wchłaniać :)

... i poskutkowało!!! no to nie tak, że obudziłem się jak nowo narodzony, ale wieczorne dolegliwości udało się zniwelować do, powiedzmy, 20% wcześniejszego stanu. Super! Kolejny dzień był zdecydowanie trudniejszy ze względu na wiatr, mglę i przede wszystkim gęsto sypiący śnieg. Nogi muszą pracować dużo bardziej, żeby na takim miękkim stoku coś wypracować, więc spodziewałem się powtórki z rozrywki. Jakie było moje zaskocznie, kiedy dzień minął a moje pieczenie, czy już wtedy bardziej wrażliwość, nie przekroczyła porannego stanu! Voltaren, ile go tam jeszcze zostało, poszedł znowy w ruch i od tego momentu mogę Wam powiedzieć, że kolejne 4 dni minęły pod znakiem pięknej pogody, wyśmienitego towarzystwa, pysznego jadła i skupieniu się w pełni na urokach narciastwa. BARDZO się ucieszyłem, choć warto powiedzieć, ze drugiego dnia bardziej świadomie pracowałem stopami, tak, zeby nie dopuścić do pełnego obciążenia krawędzi stopy. Każdy jednak póżniejszy dzień był juz pod tym względem bezmyślny :)

8 komentarzy:

  1. To dobrze słyszeć że obciążenie sportowe nie robi większych problemów

    OdpowiedzUsuń
  2. Piotrku! Czy z okazji płaskostopia miałeś modzele ? takie grube nagniotki od spodniej części stopy? i ile kosztowała operacja? i jak długi był okres zanim zacząłeś stawiać kroki po operacji ?

    swieczkaa@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Frania! Nie, nie miałem modzeli. W odpowiedzi na Twoje drugie pytanie pomoże lektura moich pierwszych wpisów zaraz po operacji. W skrócie jednak to pierwsze kroki postawiłem w jakieś 4 godziny po operacji bo musiałem przecież jakoś wrócić do domu! :) O kulach to było, a jakże, ale zawsze to jednak kroki samodzielne! Info o kosztach przesyłam Ci na priva.

      Usuń
  3. A ja mam takie pytanie ile kosztował ten zabieg? Mam 25 lat i sam się utrzymuje. To zapewne spory wydatek ale niestety ćwiczenia i wkładki nie pomagają za bardzo. Więc chciałbym wiedzieć ile musiałbym uzbierać a przez telefon takich informacji nie udzielają.
    Ciesze się,że wszystko jest w porządku. :)

    Jakby co proszę o odpowiedź na
    bielow86@gmail.com

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, też jestem bardzo zainteresowany tą metodą i bardzo bym prosił o informacje dotyczące kosztów,

    Z góry dziękuję,

    Pozdrawiam

    e-mail: koszpi99@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,

    Z zainteresowaniem śledzę wpisy na blogu i kibicuję calkowitemu powodzeniu pańskiego leczenia! Czy możliwy jest kontakt mailowy, w celu zadania bardziej szczegółowych pytań?

    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mary, nie ma problemu. Pisz prosze na pi.si@gazeta.pl. Poniewaz jestem na wakacjach z ograniczonym dostepem do netu odpowiedz moze nie dotrzec natychmiast :-)

      Usuń