Powered By Blogger

środa, 26 października 2011

Dzień 20

Wiedziałem, że mam zaległości w pisaniu ale dopiero w tej chwili uświadomiłem sobie, że .... osz.... rosół kipi......lecę.....

...no i wykipiał ... a zawsze wydawało mi się, że mam podzielną uwagę. Jak widać gotowanie w połączeniu z pisaniem bloga to jest coś do czego mój intelekt nie przywykł :) Strat na szczęście dużo nie było i już nawet nie ma śladu :)

Kończąc jednak wątek pisania, to trudno mi uwierzyć, że jutro mijają 3 tygodnie od zabiegu a ja nie napisałem nic od 5 dni. Po pierwsze wszedłem już w inny poziom codziennych aktywności i głowa była zajęta tym, czym od dwóch tygodni nie musiała się zajmować, po drugie nie za bardzo było o czym pisać. Żadnych spektakularnych i dramatycznych zwrotów akcji, więc pomyślałem, że dla wielbicieli ostrych wrażeń zawieje nudą.

Dzisiaj też nic wielkiego nie zdradzę, ale może skumulowane pięciodniowe doświadczenia będą bardziej strawne. A więc tak:

jak wynika z powyższego mam coraz mniej ograniczeń ruchowych i przemieszczam się zasadniczo bez przeszkód i wielkich dolegliwości. Muszę jednak nadmienić, że pomimo zwiększania tempa marszu, to jest jednak cały czas marsz i to jeszcze ostrożny. W chwili wkroczenia na bardziej nierównomierne podłoże od razu zapala się lampka i mocno się pilnuj żeby krzywda się nie zadziała. Do kipiącego rosołu zerwałem się dosyć sprawnie, ale jakbym musiał podbiec, to jeszcze chyba nie byłby ten moment :)

Chłodzę stopy raz dziennie pod koniec dnia i wsmarowuję w okolice kostek i pięt voltaren. Wraz ze wzrostem aktywności mięśnie i tkanki dostają w kość. Nie moge narzekac na ból, bo to raczej lekki dyskomfort niż coś poważnego, ale wieczorem zakwasy mam niezłe a stopy (głównie właśnie kostki i wew. strony pięt) zesztywniałe i po prostu zmęczone. Taka wieczorna terapia daje im dobry odpoczynek w nocy.
Rano potrzebuję już naprawdę niewiele czasu, żeby się rozruszać więc jest coraz lepiej. Ostatnie dwa dni były w sumie mocno intensywne - dużo chodzenia, siedzenia i mało wylegiwania się w relaksie a mimo to nie czułem żadnych znaczących dolegliwości.

Fizjoterapia idzie nam całkiem nieźle. Sporo masażu i rozciągania, które mogę też już wykonywać w domu. Ostatnio dużo też chodziłem po równoważni, gdzie krok po kroku muszę utrzymywać równowagę i dobrze balansować stopą. Przytrzymywałem się na początku relingu ale po kilku minutach nabrałem już większej wprawy i odwagi.

Okazuje się, że chodząc "zawijam stopę". Oznacza to tyle, że stapając przenoszę ciężar ciała od pięty, przez zewnętrzną część stopy i dalej "łukiem" od małego palca aż po palucha. Nie jest to rzeczywiście naturalne chodzenie, ale widać tak stopie jeszcze łatwiej ale i z tym na fizjoterapii walczymy.

Dokładnie za tydzień zdjęcie stóp i mam nadzieje błogosławieństwo dla większego wysiłku i ćwiczeń.

Acha... wczoraj też zaliczyłem spore schody. 3 piętra wysokiej kamienicy. Do góry powoli bez problemu, ale schodzenie i zginanie przy tym stóp już do frajdy nie należały. Ćwiczę więc dalej a póki co uciekam pilnować rosołu i wyjąć pranie.... nie ma lekko... okres ochronny minął. Teraz do roboty! :)

piątek, 21 października 2011

Dzień 15 - pierwszy dzień fizjoterapii

Pani Renatka na szczęście okazała się osoba wyczuloną na ludzkie nieszczęście i była łaskawa na pierwszej wizycie :) Masaż i proste ćwiczenia mają mnie ponownie doprowadzić do pełnej aktywności. Ponieważ już się trochę znamy (chodziłem na fizjoterapię przed zabiegiem) to też wiem, że pobłażania z wizyty na wizytę będzie coraz mniej a w najbardziej krytycznych momentach zostanie mi bez skrupułów wskazana wisząca na ścianie groźnie brzmiąca kartka o treści "zakaz narzekania" :)
Mam teraz inne "zmartwienie". Pomimo tego, że Pan doktor powiedział, że chodzenie ze stopami skierowanymi do wewnątrz to na początku będzie coś normalnego to Pani Renatka uznała, że "na początku" już się skończyło i teraz mam zwracać uwagę, żeby stopy podczas chodzenia stawiać równolegle. No więc wyjścia nie ma, cały dzień prawie spacerowałem z nosem w podłodze i upewniałem się, że są równolegle :)

Dzień minął dosyć aktywnie. Pierwszy raz nawet skoczyłem do centrum handlowego bo już od jakiegoś czasu wzięło mnie na klapki "crocksy". W sumie odważyłem sie tylko dlatego, że z garażu podziemnego praktycznie do samego sklepu mogłem pojechać windą. Kupiłem ... pomarańczowe :) Magda się tylko upewniała, czy napewno będę w takim kolorze chodził.. ale ja jej udowodnię, że tak hehe. Przecież trzeba wprowadzać w życie trochę radości, tym bardziej że za oknem jakoś tak jesiennie iszaro.

Wieczorem trzeba było się wybrać na zakupy no więc dla ułatwienia wybraliśmy Carrefour - tak żeby było mniej chodzenia :) Dałem radę. Trochę już pod koniec się zmęczyłem tym bardziej, że musieliśmy narzucić szybsze tempo chodzenia, bo było zaraz przez zamknięciem. W sumie duży sukces. Aaa... zapomniałem dodać: chłodziłem stopy już tylko 2 razy w ciągu dnia. Nie było potrzeby więcej.

czwartek, 20 października 2011

Dzień 14 - czyli minęły właśnie 2 tygodnie!

Pomimo tego, że pierwszy tydzień był zdecydowanie wolniejszy od drugiego muszę przyznać, że okres od zabiegu do dziś minął jak z bicza trzasnął.
Dzisiaj spędziłem najbardziej intensywny, samodzielny i bezstresowy dzień od 2 tygodni. Od rana w pracy biegając pomiędzy spotkaniami. Przemieszczałem się powoli ale w sumie byłem na nogach przez sporą część przedpołudnia odwiedzając bez przeszkód i dolegliwości wszystkie prawie zakątki biura. Wróciłem do domu koło 15 (bo przecież trzeba o siebie jednak cały czas dbać :)) zahaczając o cukiernie bo dzisiaj Magdy mamy imieniny więc nie można było pójść na kawkę z gołymi rękami. Na złość nie mogłem zaparkować blisko więc czekał mnie dodatkowy spacer, ale ten nie przysporzył mi kłopotów. No właśnie... od dzisiaj jeżdżę samochodem i jest super! Na wszelki wypadek, nauczony wcześniejszymi doświadczeniami, nie sznuruję butów podczas jazdy i upewniam się, że nic mnie nie będzie uwierać.

Trzeba przyznać, że od 2 tygodni był to dzień w sumie najbardziej wyczerpujący tak więc po dostarczeniu tortu do lodówki nie mogłem sobie odmówić drzemki :) Wieczór trochę mnie zmordował, założyłem inne buty, które są trochę wyższe od moich dyżurnych pooperacyjnych i niestety trochę mnie zaczęły uwierać w zewnętrzną kostkę.
Teraz więc siedzę na kanapie i się chłodzę... ale muszę się pochwalić, że to tylko drugi raz dzisiejszego dnia.
Ja wiem, że samo sformułowanie "uwierać z zewnętrzną kostkę" nie robi normalnie na nikim wrażenia ale my z platfusem wiemy, że mając płaskostopie normalnie jest to raczej niewykonalne. Zgięcie pięty do wewnątrz jest tak duże, że zewnętrzna kostka "ucieka". Tak więc zauważam tylko tę chwilową dolegliwość ale absolutnie na nią nie narzekam. Przecież o to chodziło :)

Jutro fizjoterapia - 8 rano, 30 kilometórw od domu. To chyba nie był najlepszy pomysł :) Do usłyszenia...

środa, 19 października 2011

Dzień 13 - zdejmujemy szwy!

Ranek należał to tych z gatunku "nie ma ludzkiej siły, która mnie z łóżka dziś wyciągnie". Można było ponarzekać do woli. Rzeczywistość jednaka była bardziej brutalna i ludzką siłą okazałą się moja Magda, która zabroniła jeździć jeszcze samochodem (wg. niej - być może słusznie - moje weekendowe wypady były przyczyną poniedziałkowego spadku formy)i ofiarnie zaproponowała, że zawiezie mnie na umówione poranne spotkanie w centrum. Chcąc nie chcąc trzeba było się ludzkiej siły słuchać i na wpół śpiący wpakować się do samochodu. Ten dzień to też super duże wydarzenia, bo na kilka ładnych godzin wybrałem się pierwszy raz bez moich drugich nóg. Kule zostały w domu!
Jednym z argumentów było moje ostatnie spotkanie z lekarzem, który już 4 dni po zabiegu zbeształ mnie za to, że nie jestem samodzielny. No cóż.. nie ma to jak wpłynąć na faceta :)

Zdjęcie szwów zajęło na 5 minut. Nie lubię tych klimatów, ale obyło się bez krwi, bólu, rozpaczy i histerii :) Umówmy się, jak widzieliście na zdjeciu, te szwy do groźnych nie należały.
No więc, pan doktor zalecił chłodzenie już mniej regularnie. Zasadniczo tylko w przypadku kiedy będę czuł opuchliznę i potrzebę. Na 24 godziny mam na rany założone jeszcze małe plasterki (coś na modłę takich jakie używa się w chirurgii plastycznej) i lekki wodoodporny opatrunek. Od jutrzejszego wieczora mam jednak już pozbyć się wszystkiego i bez skrupułów myć się, brać prysznic i moczyć. Super :)

Od piątku zaczynam fizjoterapię z Panią Renatką, która dzisiaj już podziwiała efekty zabiegu. Pan lekarz potwierdził, że o ile podstawowe dolegliwości miną szybko i powrót do pełnej sprawności to około 6 tygodni od zabiegu to pełna rekonstrukcja stop może potrwać nawet do roku... cóź mogę powiedzieć... miałem platfusa przez wiele lat, po 2 tygodniach widzę i czuję super zmianę więc sobie spokojnie ten rok zaczekam :)

Oczywiście efekt estetyczny jest dla mnie jakimś tam efektem ubocznym. Czy łuk będzie bardziej, czy mniej wysklepiony to raczej sprawa drugorzędna. Najważniejsze, że układ kostny będzie prawidłowy i nie będzie dochodziło do jego degeneracji... przynajmniej nie przez płaskostopie :)

Już dzisiaj czuję, że zupełnie inaczej rozkłada mi się ciężar na stopy niż sprzed operacji. Przedtem bardzo duży nacisk czułem w okolicach wewnętrznej kostki. Teraz mam całkiem nowe odczucia - nacisk rozkłada się na piętę, zewnętrzną część stopy i palce.

Aa.. zapomniałem dodać, że Pan doktor cały czas rekomenduje chodzenia nawet po domu w moich adidaskach. Zdecydowanie daje to lepszą stabilizację stopie niż chodzenie na bosaka lub w kapciach.

Dzien 12

Dzisiaj po wczorajszych rozterkach nastąpił dzień przełomowy! Może to i ciśnienie albo piękna pogoda albo i jedno i drugie, ale dzień minął pod hasłem dużej energii.
Nogi nie bolały w ogóle, co prawa wyszedłem z domu dopiero wieczorem ale dzień spędziłem aktywnie sporo chodząc i to bez kul. Wieczorem co prawda zabrałem je chyba już z przyzwyczajenia ale też dlatego, że musiałem wyjść na 3 piętro wysokiej kamienicy i czułem, że taka asekuracja może mi się przydać.
To że nogi nie bolały w ogóle to nic. Najważniejsze jest to, że podczas całego dnia praktycznie zapomniałem, że jestem po zabiegu! Super uczucie. Na dodatek w lustrze zobaczyłem, że udaje mi się spacerować już dosyć naturalnie. Powoli "odpuszczam" i nie spinam mięśni "na wszelki wypadek".
Wieczorem, i to już idąc do łóżkam jakoś tak stanąłem niefortunnie że zabolało mocniej niż zwykle. Zrobiłem nadprogramowe chłodzenie na wszelki wypadek, nasmarowałem reparilem i poszedłem spać z nadzieją, że wszystko będzie dobrze :)
Cały czas uważam jak chodzę i robię to ostrożnie (zapewne uspokoję się całkowicie po pozytywnych zdjęciach na 2 tygodnie) ale w dnia na dzień mam coraz więcej odwagi.

poniedziałek, 17 października 2011

Dzień 11

Dzisiejszy dzień mija pod hasłem "lekko napuchnięte kostki i zakwasy". Wyglada na to, że moje weekendowe spacery, ale zapewne też kolejny etap dochodzenia do siebie, wygenerowały kolejne zmiany czyli opuchliznę. Nie jest to jakoś wyjątkowo uciążliwe i na dodatek nic nie boli więc po prostu chłodzę stopy często i dzisiaj nie chodzę aż tak dużo jak ostatnimi dniami. Hmm... choć dreptanie w kuchni przy gotowaniu zupy pewno pochłonęło ładne kilkaset kroków :)
Generalnie chodzę coraz bardziej sprawnie i dzisiaj nie złapałem za kulę ani raz. Dziwne to chodzenie póki co, ale czuję, że z dnia na dzien sprawia mi ono coraz mniej wysiłku i też coraz mniej się "spinam" i niepotrzebnie asekuruję.
Nie mogę się doczekać 2 listopada, kiedy to umówiony jestem na wizytę kontrolną i zdjęcia roentgenowskie. Jeśli wszystko będzie ok, to dam sobie trochę więcej do wiwatu i przestanę się obawiać o przesunięcie implantu.

Wcześniej dużą datą jest środa (to już pojutrze) i najbliższy piątek. W środę bowiem zdejmujemy szwy a piątek rozpoczynam fizjoterapię. Super :)

Krótki "update": Wieczór przyniósł trochę rozterek. Prawa noga boli wyraźnie bardziej niż jeszcze wczoraj i pewno czuję ją najbardziej od samego dnia zabiegu. Może to moje "bieganie" po kuchni dodało sporo zmęczenia. Ponieważ miałem wrażenie, że prawa noga jest bardziej wrażliwa, ciężar ciała przenosiłem na lewą... no i mam... powiększonego siniaka poniżej kostki. Praktycznie cały wieczór spędziłem na kanapie chłodząc nogi, smarując reparilem i łyknąłem jeszcze na wszelki wypadek tabletkę przeciwzapalną. Moja kochana Magda biegała cały wieczór, gotując, robiąc zakupy i krzątając się wokół faceta, który na chwilę musiał wyłączyć bateryjki :)
Póki co czas na spanie.. kolejna porcja informacji jutro. Dobranoc :)

Dzień 10

Na weekend wyjechałem z domu i stąd ta 3 dniowa dziura w newsach. Najważniejsza chyba sprawa to ta, że pojechałem samochodem! Generalnie już w piątek miałem przejażdżkę poranną, razem około 20 km a wieczorem wybyłem prawie 30 kilometrów od domu. Poranny wypad raczej nie był najlepszym pomysłem, tzn. pomysł był niezły ale wykonanie trochę gorsze. Założyłem inne buty a co chyba najważniejsze, niepotrzebnie je związałem. Zginając stopę podczas naciskania pedału gazu i hamulca (mam automat więc lewa noga odpoczywała sobie) wgniatałem sobie górną buty krawędź i język akurat w najbardziej wrażliwą okolicę stopy. Wyszło dopiero po powrocie do domu.
Trzeba było szybko zrobić chłodzenie i wieczorem wybrać się w trasę (bo 30 km to jest jeszcze na dzisiaj wyczyn)w butach rozwiązanych, tak żeby nic nie uwierało i faktycznie zadziałało.
Weekend zajęty ale na całe szczęście mogłem siedzieć, regularnie chłodzić nogi i odpoczywać. Niestety moje krzesło okazało się mało wygodne co spowodowało tylko tyle, że zamiast o stopach przez większość czasu myślałem o coraz bardziej drętwiejących pośladkach :)
Trochę mnie te 2 dni wymęczyły i po dłuuuugiem prysznicu i zmianie opatrunku padłem snem sprawiedliwego.
Przy okazji mała fotka ze zmiany opatrunku dla żądnych wrażeń. Tak właśnie wygląda cięcie i dokonane przez chirurga "zniszczenia". Nie jest źle, prawda?

czwartek, 13 października 2011

Dzień 7

Dzisiaj pierwsza zabawa z "odciskami". Szkoda, że nie mam zdjęcia sprzed zabiegu... no cóż, pozostaje mi zaprezentować wynik z "tydzień po". Mała rzecz a cieszy :)
Dzień bardzo pozytywny. Czuję tylko zakwasy po wewnętrznej stronie pięty wzdłuż ścięgna achillesa. Chyba za bardzo spinam się przy chodzeniu. Fajne są jednak te zakwasy. Dają mi do zrozumienia, że stopa się przebudowywuje.

środa, 12 października 2011

Dzień 6

Dzień bez żadnych rewelacji tzn. rewelacją jest to, że każdego dnia zmierzamy ku dobremu. Z samego rana musiałem wyjść na spotkanie i tu zauważyłem, że chodzenie o kulach potrafi mieć swoje "korzyści". Nagle jestem w centrum uwagi a wokół mnie pojawia się cały wianuszek dobrych dusz, które pragną mi pomóc:) Wszystkim BARDZO dziękuję: od pana taksówkarza, przez panią kelnerkę, pana kuriera, listonosza, sprzedawcę po moich znajomych. Są też tacy twardziele, na których to nie działa ale z nimi porachuję się na osobności :)

Cieszę się, że mam pracę którą mogę wykonywać w biurze przez pewien czas, chociaż przyznam, że pewno już od wtorku mogłem iść śmiało do firmy z zastrzeżeniem, że będę w większości siedział i regularnie wykładał nogi na krzesło :)

Rzeczywiście chodzę bardziej pewnie, po domu już nawet zupełnie sprawnie (co nie znaczy, że chód jest naturalny ale oceniam to bardziej przez tempo przemieszczania się). Poziom bólu dzisiaj zwiększył się o ułamek więc nadal ( i niech tak zostanie) nie ma o czym mówić. Czasami tylko podczas chodzenia i próbie ułożenie stopy bardzo poprawnie strzyka mnie tępo po lewą i prawą kostką. Zaczynam zauważać, że moje spacery i nowy układ stopy zaczynają pobudzać mięśnie i ścięgna o których istnieniu nie wiedziałem. To dla mnie znak, że zmiany następują i z tego się bardzo ciesze.
Cały czas, zgodnie z zaleceniami chłodzę stopy co dwie godziny i w miarę możliwości siedzę na płasko... szkoda tylko, że laptop grzeje w kolana niemożebnie :)

Pomimo tego, że cały czas mam przeczucie, że Pan doktor mógł zaryzykować włożenie implantu o numer większego, to fantastyczne jest móc po wielu, wielu latach założyć buty bez wkładek ortopedycznych i wiedzieć jak ich wewnętrzna strona nie jest wybrzuszana a dziurki na sznurówki układają się równolegle po obu stronach. No tak, dla większości to normalka a mnie to jakoś strasznie cieszy i myślę, że bardzo by cieszyło każdego, kto czyta to forum, bo to oznacza, że taki stan właśnie chciałby osiągnąć.

Acha... zrobiłem sobie dzisiaj ślad mokrą stopą na kafelkach... super sprawa... ładny wklęsły kształcik jak z obrazka :)

Przy okazji... podczas ostatniej wakacyjnej wyprawy jeszcze sprzed operacji upatrzyłem sobie świetne buty sportowe. Wybierałem i wybierałem, mierzyłem i mierzyłem. W końcu zdecydowałem się kupić rozmiar taki "na styk" czyli w normalnych warunkach za mały. Oczywistym dla mnie było to, że po zabiegu stopa się trochę podniesie a zatem skróci. No tak... dzisiaj była przymiarka... nie wiem jak ta operacja działa, ale jakie były lekko przyciasne, takie są.

W myśl zasady "zepsuło się to trzeba naprawić", super adidaski zostaną sprezentowane ojcu memu rodzonemu, który to stopę ma akurat o tyle mniejszą, że będzie jak ulał, a ja dla siebie już zamówiłem ten rozmiar co to go odrzuciłem w pierwszym podejściu jako docelowo za duży. Ech... w sumie fajne takie rozterki :)

Miałem jeszcze nadzieję, że po wytworzeniu łuku i wyprostowaniu sylwetki urosnę jakiś marny centymetr... i cały czas nadzieję mam, bo od zabiegu nie było szans się zmierzyć. Może chociaż na taki bonusik będę mógł liczyć :)

ciekawe... jak się zabierałem do pisania to miałem poczucie, że w sumie nie mam dzisiaj o czym pisać. :)

wtorek, 11 października 2011

Dzień 5

Dzisiejszy dzień należał do bardzo udanych. W miarę stosuję się do zaleceń lekarza ale nie ortodoksyjnie. Oczywiście chłodzę stopy w miarę regularnie, ale też sporo kręcę się po domu i poza nim. Ta aktywność spowodowana jest bardzo dobrym ogólnym samopoczuciem oraz brakiem bólu. W domu staram się chodzić bez kul - zawsze to mniejsze dystanse i mniejsze kroczki. Jednak jak jedziemy na sprawunki - wtedy staram się nie szarżować i jeszcze korzystać z moich dodatkowych metalowych nóg.
Co do chłodzenia to muszę przyznać, że lepiej niż coldpacki sprawdzają się paczki z mrożonym groszkiem. Mróz jest jak trzeba a przy okazji lepiej otulają stopę.
Dzisiaj zamieszczam zdjęcie stopy od strony nacięcia. Wiele nie widać, prócz plasterka, ale da Wam to pojęcie na jakiego rodzaju "zniszczenia" możecie się przygotowywać :)

poniedziałek, 10 października 2011

Dzień 4 - zmiana opatrunku

Dzisiaj "wielki dzień". Zgodnie z oczekiwaniami wstałem w znacznie lepszym nastroju niż zasnąłem czyli jest szansa na kolejny miły dzień. Wyspany zamówiłem taksówkę (choć, nie powiem, stojący w garażu samochód kusił... oj kusił :)) i dobry kwadrans przed czasem pojawiałem się w klinice. Trochę sobie z doktorem pogawędziliśmy o metodzie i doświadczeniach innych pacjentów ale dla mnie najważniejsze było to że gojenie idzie w dobrym kierunku. Opatrunek zmieniony, bandaż elastyczny porzucony na zawsze, brak obrzęków, stanów zapalnych i innych dolegliwości.

Wizyta zamknęła się następująco:
- Pan doktor wyraził swoją dezaprobatę widząc mnie kuśtykając o kulach
- zalecenie: kule precz, trzeba chodzić o własnych siłach.
- Odkładamy leki przeciwzapalne jeśli organizm się nie domaga
- Cały czas sporo wypoczywamy na leżąco lub z nogami na krześle/biurku.
- Na najbliższe 2 tygodnie zalecane chodzenie nie dłużej niż 4 godziny dziennie (ale w to też wlicza się pozycja siedząca z nogami w dół).
- Powyższe zalecenia do indywidualnych modyfikacji. Jeśli organizm zniesie 5 godzin to proszę bardzo.
- Cały czas powinienem chodzić w butach o dobrym trzymaniu pięty (na forach amerykańskich bardzo duży nacisk kładą na chodzenie w butach nowych, bez żadnych wkładek ortopedycznych. Buty schodzone, rozbite przez nasze poprzednie stopy sprzed operacji zamiast pomagać mogą zniweczyć nasze starania).
- Okres ostrożności zalecany jest do 4-6 tygodni po zabiegu. Wtedy mamy pewność, że tkanki się zagoiły a tym samym trzymają już implant w swoim położeniu na dobre.
- Zdjęcie szwów za 1,5 tygodnia a za 2 tygodnie rozpoczynam fizjoterapię. Zdjęcie rentgenowskie za 3 tygodnie od dzisiaj.

W sumie wszystko dobrze jeśli nie bardzo dobrze. Mam wrażenie, że odrobina większej korekcji w stopie prawej by nie zaszkodziła, ale tu zarówno lektura amerykańskich materiałów jak i rozmowa z doktorem upewniła mnie, że lepiej korekcja ciut za mała niż ciut za duża. Póki co jeszcze rozmawiamy o "wrażeniu", dam Wam znać za kilka miesięcy jak się tutaj sprawy będą miały :). Może rzeczywiście się nakręcam, ponieważ lewa stopa miała większego platfusa a zastosowano w obu stopach implanty tego samego rozmiaru. W takim razie skoro lewa jest ok, to prawa powinna być tym bardziej. No to tyle logiki a emocje postaram się odganiać :) Z tego co rozumiem to poziom korekcji się nie zmieni. Oczywiście to co się trochę zmieni to sam kształt stopy. Co widać dzisiaj to tak już zostanie, ale teraz nastąpi kilkumiesięczne "obudowywanie" nowego szkieletu. Zapewne więc w bardziej widoczny sposób wysklepi się łuk. Dla urozmaicenia bloga koleje zdjęcie przed i po.

przed
4 dni po

niedziela, 9 października 2011

Dzień 3

Przyznam od razu, że to nie był najlepszy dzień. Biometr wyjątkowo niekorzystny i napięcie od samego rana. Poranek co prawda bardzo miły ale potem nastrój siadał coraz bardziej. Wczoraj zaraz przed pójściem spać zdjąłem bandaż elastyczny żeby dokładniej umyć stopy no a potem zastanawiałem się, czy nie za luźno albo za mocno założyłem go ponownie. Zasnąłem na wznak z nogami lekko uniesionymi i dokładnie w takiej pozycji się obudziłem. Poprzednie noce dawały mi zdecydowanie więcej swobody no więc sam już ten fakt jakoś mnie zaniepokoił, dodatkowo leżąc jeszcze w łóżku miałem poczucie, że obie stopy bolą mnie miejscowo bardziej niż poprzednio. Jeszcze na dodatek mogłem przejrzeć się w dużym lustrze i miałem wrażenie, że prawa stopa trochę bardziej opadła i pięta nie trzyma się tak "pionowo" jak zaraz po zabiegu. Mam nadzieję, że to tylko schiza. Z drugiej strony z lektury forów i strony HyProCure wiem, że tak też może być z kilku powodów: a to zaraz po operacji dla komfortu stopę ustawiamy w supinacji dla odciążenia jej w początkowej fazie gojenia, a to, że implant może się przesunąć (bo w sumie przecież do niczego nie jest przykręcany), a to, że zastosowany implant jest za mały. Pocieszam się, że to bardzo krótko od zabiegu, na efekty może jeszcze przyjść poczekać no i tym, że czuję, że jestem dzisiaj wyjątkowo rozdrażniony więc sprawy generalnie wyglądają bardziej na "anty" niż na "pro". Jutro spotkanie z doktorem i zmiana opatrunku no i rozmowa na temat tego co tam w moich stopach widać. Co będzie to będzie - jakby co to się poprawi :) Najważniejsze, że w sumie w ciągu całego dnia lekki tylko ból od czasu do czasu, obiad na mieście zaliczony ...a może ja za bardzo się kręcę po mieście? (choć z drugiej strony robię to mega ostrożnie. W domu przecież też musiałbym pójść do kuchni czy do łazienki. W każdym razie każdy krok podpierany kulami). Nie ma gorączki, nie mam stanu zapalnego. Poza nastrojem i jakimiś złymi myślami nic mi nie dolega :). Teraz chłodzenie i pewno padnę spać szybko. Chyba tak będzie najlepiej. Ranek z pewnością przyniesie bardziej optymistyczne myślenie.

sobota, 8 października 2011

Dzień 2

Ha! Dzień 2 był dniem przełomowym! Nie dlatego, że nastąpił jakiś wielki skok zdrowotny(bo w sumie od zabiegu nie mogłem na nic narzekać) ale dlatego, że obfitował w dużo aktywności. Ranek rozpoczął się przed 09:00, trochę pośpiechu jako, że koło 10:00 byliśmy umówieni na spotkanie. Hmmm... pomimo nocnego "zastania" zebraliśmy się w miarę szybko. Zimno na dworze strasznie - nadszedł pierwszy dzień prawdziwej jesieni... no i zbierało się na deszcz. Chęć wyjścia z domu była już przeogromna więc nic nie było strasznie. Bez wciągania Was w detale, donoszę, że wyjście trwało prawie do 16:00. Odwiedziliśmy kilka miejsc. Trochę w samochodzie, w sumie dużo chodzenia, ale cały czas powoli, o kulach i w dobrze stabilizujących butach. Sukces! Do domu dojechałem jednak zmęczony. Zimny okład i pierwsza od 3 dni popołudniowa drzemka! No dobrze, spałem 3 godziny więc chyba definicja drzemki raczej się nie zastosuje :)
Wieczorem cały czas byłem w formie. Żadnych dolegliwości. Podczas chodzenia raz na jakiś czas "strzyknie" w stopie ale nic uciążliwego. Jestem w stanie przenieść herbatę z kuchni na stół samodzielnie bez kul! Hurrra! Super stabilnie jeszcze nie jest, więc kroki robię malutkie, ale grunt, że mogę robić samodzielnie wszystko co chcę :) Do jutra! Jutro wychodzimy na obiad więc znowu poćwiczę trochę.

piątek, 7 października 2011

Dzień 1



Pobudka około 8 w pełnym komforcie. Czyli od zabiegu minęły 24 godziny. Oczywiście czuję lekki ucisk, swędzenie w okolicach rany ale nic poza tym. Zanim zrobię pierwsze kroki razem z moimi towarzyszkami kulami, krótka rozgrzewka jeszcze w łóżku. Nie, żeby tam jakieś ćwiczenia ambitne od razu ale w sumie zataczanie kręgów stopami żeby i one się przebudziły :) Mam wrażenie, że ból podczas chodzenia trochę mocniejszy niż wczoraj. Około 3 w skali 1 do 10. Dalej za mało, żeby sięgnąć po tabletki. Magda jednak zauważa, że chodzę lżej niż wczoraj. Rzeczywiście w głowie pozostaje ostrożność, ale w sumie bez wielkich wyrzeczeń robię poranną toaletę, śniadanie, parzę herbatę, ścielę łóżko (ale oczywiście to wszystko w tempie 10 krotnie wolniejszym niż normalnie) i trochę krzątam się po mieszkaniu. W sumie jak się zorientowałem to pochodziłem całkiem sporo.
Rozsądek podpowiada, że nie ma co szarżować. Siadam karnie na kanapie otoczony tym wszystkim co zostało od wczoraj i zabijam czas nadganiając sprawy nietknięte przez miesiące z braku czasu i pisząc dla Was tego bloga. (jak się okazuje takie sytuacje mają też zbawienny wpływ na poprawę balansu pomiędzy pracą i odpoczynkiem).
Jest 16:13. Cały czas wszystko w porządku, co 1 lub co 2 godziny "spacer po mieszkaniu i ogarnięcie mojego obecnego królestwa. Na dworze leje więc nawet nie ma pokus, żeby uciekać z domu.
Póki co mój optymizm co do rekonwalescencji nie zostaje podważony i oby tak dalej.

Aaaa... zapomniałem powiedzieć, że na moje mieszkaniowe spacery za każdym razem wychodzę odziany w sportowe buty. Tak zalecił Pan doktor i rzeczywiście działa. Buty związane tak, żeby nie cisnęły stabilizują stopę wystarczająco, żeby chodzenie przychodziło w miarę bezproblemowo.

Wielka chwila - dzień zabiegu~!

Wczoraj położyliśmy się spać o północy, co nie przeszkodziło mi się obudzić o 3 z poczuciem bezkresnego głodu!. Kręcę się i wiercę, czytam newsy, gazety, trzymam się z dala od lodówki i tak Głodny jak wilk doczekuję budzika o 05:30 tylko i wyłącznie po to, aby zaraz po jego wyłączeniu paść ze zmęczenia i obudzić się o 06:20 czyli 40 minut przed godziną przybycia do kliniki. Tu podziękowania dla mojej Magdy! Jej czujność rewolucyjna i ciężka poranna noga na pedale gazu pozwoliły nam zaliczyć jedynie 5 minutowej spóźnienie.... niby tylko 5 minut a jak się okazało aż 5 minut.
Grafik był bardzo napięty tego dnia więc w asyście przesympatycznej pani pielęgniarki zostałem wprowadzony na salę operacyjną bez zbędnych ceregieli i bez szans na rozejrzenie się po miłym pokoju, w którym będę miał przyjemność wypoczywać już za chwilę. Miałem poczucie, że pytanie o chęć skorzystania z toalety było również podszyte myślami o tykającym sekundniku :)
Jestem już na stole, ubrany w gustowne zielone wdzianko, wenflon założóny, Pan doktor się pojawia, kilka kurtuazyjnych zdań, Pan anestezjolog informuje, że zaraz zrobi się miło i za chwilę zasnę i zasypiam snem kamiennym (chyba nawet ominąłem tę część "zrobi się miło").

I już... budzę po jakiejś godzinie już w moim pokoju, otulony w miłą kołdrę, w TV newsy wyborcze a mnie jakoś to tym razie w ogóle wyjątkowo nie drażni (choć normalnie to nie są audycje goszczące w moim telewizorze dłużej niż trwa sięgnięcie po pilota i przełączenie na inny kanał). Ku mojemu zaskoczeniu jestem rześki, wypoczęty i pełen energii (ciekawy jestem co ja przez ten wenflon dostałem bo normalnie po 3 godzinach snu do niczego się nie nadaję). Ku mojemu braku zaskoczenia nic mnie nie boli (wiadomo, że środki znieczulające będą jeszcze przez chwilę działać). Pojawia się Pan doktor. Omawiamy pokrótce zabieg. Wszystko poszło zgodnie planem i zalecenia: o 11:00 do domu (a jest prawie 09:00), w domu nogi lekko uniesione, spacery na razie z pomocą kul i raczej ograniczone w butach sportowych lub innych o dobrym trzymaniu (dajmy chwilkę tkankom na zagojenie się), chłodzenie co dwie godziny 20 minut, raz dziennie tabletka leku przeciwzapalnego i do tego na wszelki wypadek recepta na środki przeciwbólowe. Zmiana opatrunku za 4 dni, zdjęcie szwów za 2 tygodnie, kolejna kontrola za miesiąc. Samochodem mogę jeździć za około tydzień a na narty bez problemy już na rozpoczęcie sezonu. To akurat dla mnie jest bardzo ważne. Cała data zabiegu była ustawiana w taki sposób, żeby sobie nie popsuć sezonu narciarskiego :) To tyle czyli w sumie dobrze.
Pycha śniadanko zjedzone i pomimo chęci pozostania na równie smaczny obiad czas na mnie. Odwaga lekko zostaje schłodzona pierwszym stresem - wszystko fajnie jak leżę w łóżku, ale teraz trzeba wstać, obciążyć obie nogi i jeszcze trzeba dojść do samochodu. Pierwszy raz w życiu mam możliwość skorzystania z balkoniku. Te sprytne parę rurek, pomimo niedobrych skojarzeń, pomagają mi w przemieszczeniu się do łazienki bez zbędnych trudności. Ból punktowy przy chodzeniu około 2 w skali 1 do 10, więc w sumie żaden. Więcej stresu chyba generuje głowa niż to wynika z informacji przesyłanych z miejsca operacji. Jasne, że nie jestem rekordzistą w szybkości ale z wyczuciem stawiam krok za krokiem i z pomocą kul bez problemu dochodzę do samochodu.
Cały dzień spędzam w sposób, który nie był mi dany już od lat. To nawet nie jest kwestia możliwości tylko mojego podejścia. Cały, czytaj C-A-Ł-Y, dzień na kanapie to zdecydowanie nie ja więc cierpię przeokrutnie na brak pełnej mobilności. "Magda Dobra Dusza" obstawiła mnie wszystkim co mi tylko może do życia być potrzebne i poszła do pracy zostawiając mnie z komputerem, filmami, gazetami i innymi zabijaczami czasu. Do wieczor mam dosyć telewizji, muzyki, filmów i gazet ale jakaż to cena za to, że: leżąc czuję tylko lekkie swędzenie w okolicach ran (ale nie moge się podrapać bo opatrunek pokaźny :)), nic nie boli i nie uwiera, jestem pełen energii, którą mogę wykorzystać na robienie porządków w mailach (rzecz odkładana od .... długo), nie mam gorączki, nic nie krwawi, nie mam sińców, opuchlizny a pudełko z tabletkami przeciwbólowymi czeka na inną okazję. Chodzę trochę pokracznie albo i bardzo pokracznie (na razie w sumie tylko do toalety i co dwie godziny przed schładzaniem) ale w sumie bez bólu. To raczej niemęczący dyskomfort.
Próbuje podglądnąć efekty zabiegu ale nie jest to sprawa łatwa na razie. Niemniej jednak udało się i wygląda na to, ze będę zadowolony. Na razie widzę, że pięta jest ustawiona prościuteńko a ścięgno Achillesa straciło swoją krzywiznę, którą od lat mnie straszyło. Łuk nie zmienił się dramatycznie, ale tak też moje stopy wyglądały i na to trzeba będzie jeszcze poczekać. Pan Doktor mówi, że teraz stopa będzie pracować w innym układzie a na pełne określenie kształtu trzeba będzie poczekać kilka miesięcy. Czekałem tyle lat to i poczekam kilka miesięcy :)
Postaram się wkleić jakieś zdjęcie. Pomimo konieczności wykonania niezłej ekwilibrystyki nie mogłem się powstrzymać :)

W takim oto stanie doczekuję późnych godzin wieczornych i około 1 w nocy, już trochę zmęczony kładę się spać, upewniając się tylko, że moje nogi cały czas będą lekko uniesione.

Dzień przed

Środa zaganiana, sporo spraw jeszcze do "domknięcia" bo świadomość z wypadnięcia z obiegu na kilka ładnych dni już mocno mi się daje we znaki. Co prawda talefon i mail w dzisiejszych czasach dają możliwość pracy bez uszczerbku na jej jakości, ale żadne spotkania i krzątanie się po mieście pewno nie wchodzą w rachubę. Jestem optymistą co do rekonwalescencji ale jakoś realnie patrzę na nadchodzące dni jeśli chodzi o moją mobilność, a bardziej jej brak.

Dzisiaj już się cieszę z faktu przełożenia zabiegu na 7 rano. Nie będzie tego męczącego oczekiwania tylko zostanę siłą wybudzony o 05:30 i półprzytomny z niewyspania dowieziony do kliniki i doprowadzony na blok operacyjny.

Wieczorem dla odciągnięcia uwagi od jutrzejszego dnia i w celu zażycia kultury wysokiej wybieramy się do teatru i mniej więcej od tej chwili już nic nie powinienem jeść i pić, jako, że o konieczności przybycia na czczo przypominano mi 3 razy. Dla mnie o metabolizmie dziecka i konieczności dosypywania pożywienia co 3 godziny to może być nie lada wyzwanie :)

Zabieg za pasem i trochę stresu

Data ustalona! Duch też nie podupada! Zabieg w czwartek o 20:00. W sumie dobra godzina. Z opowieści moich znajomych i własnych doświadczeń (nie rozległych na szczęście) wiem, że operacje zazwyczaj przeprowadzane są wczesnym rankiem a obecność pacjenta nie rzadko jest oczekiwana na 6 lub 7 rano... brrr... to akurat nie jest ta pora dnia kiedy chciałbym się gdziekolwiek przemieszczać. W każdym razie wszystkie badania zrobione a wyniki potwierdzają stan zdrowia wystarczający do przeprowadzania zabiegu, logistyka zaplanowana, opieka na posterunku, lodówka zapełniona, wsparcie najbliższych jest.. czyli w drogę!
... "i już był w ogródku, już witał się z gąską" a tu nagle telefon z kliniki o zmianie terminu zabiegu... dzień na całe szczęście pozostał ten sam, ale godzina.... 7 RANO! I nie wiem co to miało do rzeczy, ale ten moment wprowadził do mojej głowy odrobinę zamętu. Nie dużo i nie na długo, ale jednak wystarczająco, żebym już nie mógł przestać o tym myśleć. Tu pora na kolejne odkrycie: chyba nie lubię, jak muszę zmieniać misterne plany :)

Dezycja zapadła!

Badanie, zdjęcia, pytania i odpowiedzi i decyzja zapadła! Dr. Świerczyński ostudził mój zapał i sam, pomimo moich dobrych predyspozycji do zabiegu, zaproponował przed decyzją na 100% rozpoczęcie 3 miesięcznej fizjoterapii. Z jednej strony chcieliśmy się upewnić, że nawet po intensywnych ćwiczeniach moje stopy straciły możliwość wzmocnienia po drugie, w przypadku zabiegu było to świetne przygotowanie tkanek i ścięgien do zabiegu a więc docelowo do innego ułożenia stopy. Tak też zostało uzgodnione.
Fizjoterapia okazała się być świetnym pomysłem. Nie tylko ze względu na pracę nad stopami ale również ze względu na ćwiczenia wzmacniające i prostujące cały korpus nadwyrężony trochę przez lata moim płaskostopiem. Jasne, że było to wyrzeczenia czasowe ale absolutnie było warto tym bardziej, że takie przygotowanie dawało mi większe poczucie komfortu, że zabieg będzie udany a moja rekonwalescencja krótka i skuteczna :). Biorąc pod uwagę, że nie mam nadwagi i jestem w miarę aktywny sportowo (ale bez przesady) dodawały mi jeszcze wiary w to, że mój organizm może nie tak źle taki zabieg znieść.
Po krótkim powtórnym zastanowieniu decyzja zapadła. Idę pod noż! :)

środa, 5 października 2011

Co powiedzili inni?

Jak już wspominałem informacji o polskich doświadczeniach nie udało mi się znaleźć nigdzie, bo też takich doświadczeń chyba nie ma. Bazowałem więc na anglojęzycznych forach i informacjach naukowych. Wspólnym mianownikiem wszystkich prawie wypowiedzi na forach było to, że osiągnęli to czego pragnęli a rezultaty spełniły praktycznie w każdym przypadku ich oczekiwania.... i to chyba była najważniejsza informacja spośród wielu detali, które tam wyczytałem. To co się różniło, to czas rekonwalescencji i dochodzenia do siebie. Zazwyczaj bez problemu ale też pojawiały się głosy mówiące o wielotygodniowym/kilkumiesięcznym okresie dochodzenia do sprawności. Trochę mnie to niepokoiło, ale uznałem, że to zdolność do gojenia jest cechą osobniczą i nie dam się tym wystraszyć tym bardziej, że w końcu zadowolenie zagościło na twarzach nawet tych najbardziej "sponiewieranych" :) Różne w różnych klinikach (wszystkie zlokalizowane w USA) było podejście do pierwszych tygodni po operacji. Od wypuszczenia pacjenta o własnych siłach do domu zaraz po operacji, poprzez buty usztywniające na okres od 1 do kilku tygodni, aż po gips. Hmmmm... no i weź tu człowieku oprzyj na czymś swoją decyzję... Dla mnie opcją najlepszą była wersja pierwsza, czyli o własnych siłach do domu a taką też opcję preferował doktor Świerczyński. Mieliśmy więc kolejny konsensus....

Co powiedział lekarz?




Może od lekarza zacznijmy - tu będę zwięzły bo wszystkiego nie przytoczę. Najważniejsze, że moje schorzenie ma fachową nazwę zespołu hyperpronacyjnego oraz niewydolności skokowo - piętowej. Brzmi zdecydowanie bardziej naukowo niż platfus :)
Doskonałą wiadomością było to, że jestem kandydatem idealnym do zabiegu, czego, jako rozumiem głównym powodem była możliwość samodzielnej korekty ustawienia stopy. Krok do przodu! Przy okazji okazało się, że klinika rozpoczęła pracę z innym, nowocześniejszym implantem HyProCure, który miał nie tylko mieć lepszą, bardziej anatomiczną budowę ale też miał być wykonany z tytanu co, poza niezaprzeczalnymi atutami zdrowotnymi, gwarantuje, że podczas odprawy na lotnisku nie będziemy wzbudzać detektorów metali :)

Co jeszcze... sam zabieg miał być wykonany na obie stopy jednocześnie, miał trwać do 30 minut w znieczuleniu miejscowym, korekcja hyperpronacji miała być widoczna natychmiast, okres hospitalizacji około 6 godzin i powrót do domu o własnych siłach a co najważniejsze na własnych nogach (choć w to akurat powątpiewałem bardzo). Powrót do pracy w ciągu kilku dosłownie dni a do pełnej aktywności 4-6 tygodni. Brzmiało tyleż fantastycznie co nierealistycznie. Miałem więc materiał do eksploracji i zderzenia deklaracji z doświadczeniami prawdziwych pacjentów.
Tu też zdjęcia z przed operacji.

wtorek, 4 października 2011

Rozpoznanie

"Naprawić" moje płaskostopie chciałem już od niepamiętnych czasów. Lata temu wkurzałem się na mojego platfusa głównie ze względów estetycznych i koślawienia ulubionych butów, dziś, mimo, że nie mogę powiedzieć, że cierpię strasznie, to przyszła pora na bóle pleców przy dłuższych spacerach, napięcie w stopach i przeświadczenie, że lepiej nie będzie. Tak to już jest, najpierw platfus potem skręcenie kolan do wewnątrz, potem miednica i tak do samej góry cały układ kostny cierpi. Temat jednak nie był prosty i to pomimo mojej wielkiej wiary w medycynę i jej rozwój. Od lat, raz na jakiś czas pojawiałem się u różnych lekarzy ortopedów na konsultacjach za każdym razem słysząc, że jedyna metodą leczenia (choć nie o leczenie tu chodziło a bardziej o zatrzymanie deformacji) jest fizjoterapia, ćwiczenia własne i oczywiście konsekwentne noszenia specjalnych wkładek do butów stabilizujących stopę we właściwym dla niej ułożeniu. Chirurgiczne dostępne metody polegały na olbrzymiej ingerencji w stopę oraz długiej i bolesnej rekonwalescencji często nie gwarantującej właściwego rezultatu. Pomimo mojej podejścia "zepsuło się - naprawić" nie byłem w stanie tej opcji rozpatrywać nawet w kategoriach "być może w przyszłości".
I tak doszliśmy do maja 2010, kiedy to po kolejnych poszukiwaniach trafiłem na taki oto artykuł-kliknij aby przeczytać. Tego szukałem! Prostej i nieinwazyjnej metody, która naprawi to, czym matka natura jakoś się zbytnio nie przejęła. No i zaczęło się poszukiwanie większej ilości informacji, szukanie opinii i doświadczeń tych, którzy już z tej metody skorzystali. Nadszedł też czas na wizytę u Pana doktora...

Jak to się zaczęło

2011 to rok dla mnie zupełnie "nowy". "Nowy", bo pomimo szybkimi krokami zbliżającej się 40tki i jako takiego doświadczenia życiowego przyszła w końcu zmiana. Nie, żeby ostatnie kilkadziesiąt lat można było zaliczyć do nudy i stagnacji - wręcz przeciwnie, udało się wykorzystać większość szans ale w tym roku każda ze spraw, za którą się zabierałem, wymagała zupełnie innego podejścia, zwiększonego wysiłku, wyjątkowego nakładu pracy a często też trzymania nerwów na wodzy (to akurat chyba w stopniu największym z całej palety moich życiowych doświadczeń) :). Ale te niespodziewane i częste życiowe szarpaniny doprowadziły mnie do pewnego spostrzeżenia. Otóż  uświadomiłem sobie bardzo fajny mechanizm nadający tempo mojej codzienności: "jak coś się zepsuło to trzeba to naprawić". No tak, może to żadne okrycie bo przecież przez całe lata nie mogłem się utożsamić ze słowami elektrycznych gitar "przewróciło się, niech leży" (i to mimo prób naśladowania głosu Kuby Sienkiewicza pod prysznicem :)) ale teraz to jakieś stało się jasne. Problem z bankiem - naprawiamy, problem ze spłuczką, naprawiamy, problem ze zdrowiem - naprawiamy. I tu doszliśmy to sedna tego blogu!

poniedziałek, 3 października 2011

Witam serdecznie!

Witam serdecznie! Pomysł na własnego bloga opisującego moje doświadczenia z leczenia płaskostopia za pomocą implantu HyProCure powstał z chęci podzielenia się swoimi doświadczeniami, które być może pomogą Państwu w podjęciu decyzji co to tej metody leczenia. Sam szukałem w wielu różnych miejscach doświadczeń innych pacjentów i niestety jedynymi źródłami wiedzy okazały się trzy amerykańskie blogi, które w sumie dały mi wiele wiedzy i co ich lektury zapraszam.

Hyprocure
My Hyprocure Implant AKA Hyprocure Stent surgery blog
Hyprocure surgery blog

Po Polsku i o naszych lekarzach nic ale też nic dziwnego. Metoda ta w Polsce jest zupełnie nowa, a jedyną osobą w Polsce certyfikowaną do jej stosowania jest dr. Świerczyński z kliniki Ortopedika. Tak więc postanowiłem podzielić się swoimi doświadczeniami i chyba w sumie rozpocząć wymianę opinii na ten temat w polskim Internecie. :) Zapraszam!